music ♥

niedziela, 14 lipca 2013

Chapter 2

" Feels like the end, but now is beginning, cause there is my moment for life, and I wish it will be rewarding"

Czas się zatrzymał. Piękny uśmiech, błękitne oczy. Te włosy. Poczułam coś, jakby ukucie w sercu. To nie było jednak nieprzyjemne. Podwyższyło mi tak naprawdę poziom adrenaliny. Chłopak uśmiechał się do mnie, czekając na odpowiedź.
-Tak, miło mi, jestem Lizzy.- odpowiedziałam zamurowana.
Louis pomachał mi i wrócił do swojego domu. Zrobiłam z siebie, idiotkę ale to szczegół. Wróciłam do jarania stale myśląc o facecie, którego poznałam. Był zdecydowanie taką osobą, która wyróżniała się w tłumie ludzi. Jego oczy były pełne radości, jakby chciały się uśmiechać. Jak iskierki. Śmiałam się sama do siebie jak jakaś idiotka. Przypomniałam sobie, że zostawiłam telefon na tarasie. Wróciłam na niego i zauważyłam że moja sis rozmawia z Louisem. Trochę gęba mi opadła, bo przecież co z jej przydupasem. I w tym momencie sobie przypomniałam!
-PRZECIEŻ ON JEST W ONE DIRECTION, O KURWA!- wydarłam się na cały głos.
Ze wstydu wróciłam szybko do pokoju i schowałam się jak najszybciej do kibla w swoim pokoju. Moje wyczucie taktu. Przybiłam piątkę czołem z lustrem, że aż poczułam ostre ukucie. Okazało się , że rozbiłam je a kawałki jego były w mojej głowie. Krew skapywała na moją białą bokserkę a ja stałam w miejscu nie wiedząc co zrobić. Zbiegłam do salonu gdzie siedziała mama z babcią .
-Dziecko, co się stało?!- wydarła się mama.
Ja tylko machnęłam na nią ręką i zabrałam kluczyki do SUV'a taty. Pojechałam do najbliższego szpitala. Pielęgniarka zabrała mnie do sali przyjęć, gdzie lekarz przyjął mnie od ręki. Dostałam jakieś mocne leki przeciwbólowe, bo niestety rane trzeba było zszyć. Trzy szwy, super!
-Ładnie się panienka urządziła.- powiedział facet,chyba po 40-stce.
-Jestem Izzy. Jakoś tak wyszło, niestety.
-Timothy Payne, mów mi Tim. Dobrze, już gotowe. Przepiszę Ci jeszcze jakieś dobre leki przeciwbólowe. Wpadniesz do mnie za tydzień na zdjęcia szwów. Życzę miłego dnia i uważaj na siebie.
Pożegnałam się z lekarzem i wypadłam ze szpitala. Po drodze w aptece zakupiłam potrzebne leki i zajechałam dodatkowo po jakieś słodycze i czerwoną herbatę. Po powrocie wskoczyłam szybko na Facebook'a i Twittera. Nic ciekawego się nie działo, czyli norma w wakacje. Wyłożyłam się na łóżku i w głowie znów miałam obraz tego pięknego uśmiechu. Jednak od razu przypomniał mi się widok mojej siostry z Lou co zabolało. Nagłe pukanie w drzwi. Wpuściłam moją największą nie wiadomą, którą okazał się... Bree?
-Czy ten chłopak wie co robi?! A zresztą, poczekam aż twoja siostrzyczka wróci i wtedy pogadamy. Jedziesz ze mną do klubu potem?
Patrzę ze zdziwieniem na chłopaka. Widać, nie źle wzburzony. W końcu ktoś się dobiera do jego narzeczonej.
-A ktoś jeszcze jedzie?-zapytałam niby z zaciekawieniem.
- Jedzie Matt.
Moja mina była nie ziemska. To ten Matt, w którym byłam do nie dawna zakochana. Który niby też odwzajemniał uczucia, ale lubił się dobrze bawić.
-Będę gotowa na 10.- powiedziałam z miną obojętną.
Bree wychodząc puścił mi jeszcze oczko, co miało znaczyć jednoznacznie. Zaczęłam się niby śmiać, choć w głowie mi się mieszało. Wielki come-back Matta. Może nie uczucia, ale samego smaku jego warg. Tych wspaniałych wypukłych malinek. Zapodałam sobie w ostatniej chwili strzałkę w twarz. Była godzina 20-sta. Nie wiele czasu. Wzięłam leki przeciwbólowe i szybko skorzystałam z prysznica. Założyłam na siebie ciuszki   i podkręciłam końcówki włosów. Czekałam tak prawdopodobnie 15 minut dopóki nie usłyszałam krzyku chłopaków.